Pas Karate Wiara CREDO i Dojo Kun Słowniczek Japoński Historia Sztuk Walki Kobiety i samoobrona Legendy budo Wschodnie Mądrości SENSEI, SEMPAI SHIHAN

Legendy budo

Funakoshi maszerował późnym popołudniem do odległej wioski, gdzie u stryja przebywała jego żona. Był to okres wielkich trudności ekonomicznych i Funakoshi, który przez większą część życia cierpiał biedę, niósł z sobą prawdziwy skarb - nieco ciasteczek manji (pisze o tym okresie, że jedyną słodyczą jaką jadł, była brukiew).W pewnym momencie drogę zastąpiło mu dwóch zamaskowanych rabusiów. Mieli apetyt na dobytek cenniejszy niż ciastka i z początku bardzo się rozczarowali. Po chwili jednak przekonali się i do ciastek.

 

Funakoshi oddał je bez sprzeciwu, w zamian za to dostał życzliwą radę, aby uważał „gdyż na tej drodze pełno bandytów”. W kilka tygodni po tym wydarzeniu, na nocnym treningu u Azato i w obecności Itosu, opowiedział obu mistrzom historie, jaka mu się przydarzyła. Wysłuchali jej w skupieniu i jakby z milczącą aprobatą. Po chwili milczenia małomówny i powściągliwy Azato zapytał: - Rozumiem, że oddałeś im wszystkie manji. Cóż w takim razie zaniosłeś żonie? Pytanie nieco zaskoczyło Funakoshiego. Spodziewał się bowiem zupełnej aprobaty swojego postępowania. Nieco skonsternowany odparł: - No cóż. Nie miałem już manji, więc żonie zaofiarowałem serce przepełnione modlitwą. - Ach! - zakrzyknął uradowany Azato. Wreszcie zrozumiał, na czym polega karate.

 

Ciemną, ponurą portową ulicą szedł malutki Japończyk, który starał się jak mógł trzymać ścian i schodów, by zejść z drogi pijanym barczystym marynarzom. Ale jeden  z nich, przechodząc za kolegami, nie zważając na jego starania, potrącił go. Japończyk odbił się o ścianę, szybkim ruchem otrzepał rękaw i ruszył w pogoń za marynarzem.

 

- Przepraszam, sir - zwrócił się Japończyk do marynarza. - Pan mnie zaczepił i o mało nie zwalił z nóg.

- No i co chcesz? - zapytał marynarz.

- Chcę, żeby mnie pan przeprosił.

 

Marynarz zaśmiał się tylko i poszedł dalej. Japończyk znów go dogonił i wtedy marynarz nie wytrzymał. Zamachnął się i... sam przeleciał kilka metrów lądując na moście. Jego towarzysze w pierwszej chwili osłupieli, ale kilka sekund później rzucili się na Japończyka.

 

Przez pewien czas słychać było głuche uderzenia i okrzyki. Na moście pozostało kilka bezwładnych ciał, zaś Japończyk poprawił krawat i poszedł dalej.

 

W czasie okupacji Japonii po II wojnie światowej mieszkańcy cichej ulicy w Osace zostali obudzeni krzykami grupy ludzi. Część z nich krzyczała ze złości, jeden człowiek z bólu. Kiedy z okolicznych domów wybiegli mieszkańcy zobaczyli siedmiu Amerykanów bijących samotnego Japończyka, który leżał na ziemi obficie krwawiąc. Pomóżcie mi – zajęczał, ale nikt nie wykonał ruchu. Japonia właśnie zakończyła wojnę i mieszkańcy Osaki bali się zemsty okupantów. Bezsilni patrzyli na masakrowanie bezbronnego człowieka. Nagle ktoś rozepchnął pijanych na bok i powiedział: - Zabierzcie tego człowieka do szpitala. Szybko.

 

Później odwrócił się twarzą do pijaków. Tamci wrzasnęli ze złości i rzucili się na śmiałka. Bili go i szarpali. Próbowali obalić na ziemię i skopać, ale to się nie udawało. Japończyk krwawił mocno z nosa, a mała stróżka krwi spływała mu do ust. Poza tym nigdzie nie był zraniony. Stał spokojnie i patrzył jak siedmiu ludzi obija jego ciało. Dlaczego się nie broni? Widać, że mógłby to zrobić. Równie dobrze mogliby walić pień dębu. Wyglądają jak dzieci drepczące wokół dorosłego człowieka – szeptali między sobą ludzie.

 

Jeden po drugim pijacy przekonywali się, że nie mogą zrobić nic temu człowiekowi. Zrozumieli przegraną. Mężczyzna uśmiechał się, kiedy mówił: „Nie uważacie chłopcy, że zabawa się skończyła? Idźcie do domu”. Przestali go bić i wolno rozstąpili się. Nie mogli oderwać od niego oczu. Ogarnął ich nagle strach i rzucili się do ucieczki. Mężczyzna, który był workiem treningowym dla tych ludzi, spokojnie otarł cieknącą z nosa krew i skłoniwszy się odszedł.

 

Obserwujący całą scenę młody chłopiec odwrócił się do starego człowieka stojącego obok i powiedział: - Poznałem go, to sensei karate. Przecież mógł pokonać tych siedmiu. Zastanawiam się dlaczego pozwolił się bić.

 

„Widziałeś przykład moralności karate. On wiedział, że tych siedmiu może zabić człowieka, którego bili. Pozwolił im zaatakować siebie i wyładować swoją wściekłość, ponieważ potrafił przyjąć ich ciosy”.

 

Reporter jednej z dużych tokijskich gazet przybył kiedyś do dojo, aby przeprowadzić wywiad z O`sensei. O`sensei opowiedział o zasadzie aiki, o swojej filozofii i celach. Zaciekawiony reporter poprosił O`sensei o małą demonstrację, aby można było w artykule zamieścić zdjęcia ilustrujące wywody mistrza. Morihei poprosił jednego z uke i zademonstrował niezwykle dynamiczne wejście irimi odrzucając uke na prawie pięć metrów. Poruszony fotograf poprosił: - Sensei proszę jeszcze raz! To zdjęcie będzie znakomite!

 

Morihei zaczął demonstrować następne rzuty. Po chwili zatrzymał się i spojrzał na fotografa. Ten jednak powiedział: - Sensei to wszystko jest wspaniałe, ale czy mógłby mistrz powtórzyć jeszcze raz ten pierwszy rzut?

 

Morihei zaczął więc pokaz od nowa. Bum, Bum, bum za każdym razem inny rzut. Znowu odwrócił się do fotografa i zapytał: - No i jak, zrobił pan fotografie?

 

Sfrustrowany fotograf odparł jednak: - To było niezwykle ekscytujące, ale proszę, czy nie mógłby mistrz powtórzyć tego pierwszego rzutu?

 

- Co? Nie rozumiem! Jest pan przecież profesjonalnym fotografem i powinien pan potrafić uchwycić dany moment. Aiki nie posiada określonego kształtu. Sytuacja za każdym razem jest inna i inny będzie pasujący do nie ruch. Nigdy nie jest się w stanie powtórzyć tego samego ruchu! Musi pan uchwycić istotę sprawy. Nie istnieje „jeszcze jeden raz”. Proszę spróbować zrobić zdjęcie zupełnie spontanicznie. To właśnie jest aiki!

 

O'sensei zawsze  zachęcał swych uczniów do atakowania go w dowolnych momentach. Mimo usilnych prób nigdy, żadnemu z uczniów nie udało się zaskoczyć Mistrza. Podczas pewnej podróży Morihei zamknął oczy i zaczął drzemać. Towarzyszący mu uczeń pomyślał: „Teraz jest okazja!” i sięgnął po wachlarz, by uderzyć nim Morihei. Oczy Mistrza natychmiast szeroko się otwarły: - Moje bóstwo opiekuńcze mówi mi, że myślisz o uderzeniu mnie w głowę. Przecież nie zrobiłbyś czegoś takiego, prawda?

 

Mizernej postury starzec siadł pod sędziwym jak on drzewem. Z przyniesionego z sobą tobołka wyjął kawałek suszonej ryby i w milczeniu zaczął się posilać. Niespodziewanie, niczym spod ziemi, znalazło się przed nim czterech rosłych zbirów i zażądało zawartości tobołka. Siedzący, jakby nikogo nie dostrzegał, jadł spokojnie nadal. Rozwścieczeni takim zachowaniem napastnicy doskoczyli do starca. W tym momencie zaatakowany wstał gwałtownie i wykonał kilka błyskawicznych ciosów gołą ręką. Zbóje, nie wydawszy nawet jęku, runęli na trawę bez oznak życia. Starzec z obrzydzeniem otrząsnął dłonie, następnie siadł obok pnia i sięgnął po niedokończoną rybę. A kiedy przełknął ostatni jej kęs ruszył w dalszą drogę.

 

Był kiedyś człowiek o imieniu Kuwada, który rozpoczął naukę sztuk wojennych z zamiarem stania się postrachem wszystkich ludzi. Zniechęcony nieustannym treningiem kata, spytał swojego sensei kiedy wreszcie zaczną robić coś innego. „Jestem tutaj od dłuższego czasu i ciągle tylko kata i kata, codziennie”. Kiedy nauczyciel nie dał mu żadnej odpowiedzi, człowiek ten poszedł do asystenta i zadał mu to samo pytanie. Ten zaś odrzekł: - Trening kata jest przeznaczony do polerowania twojego umysłu. Lepiej jest ogolić twój umysł niż głowę. Rozumiesz? Ale uczeń nie zrozumiał i na znak protestu opuścił dojo, rozpoczynając karierę najlepszego ulicznego „wojownika” w Shuri.

 

Pewnej nocy zobaczył nieznajomego człowieka, który szedł wolno wzdłuż kamiennej ściany. Zirytowany spokojem obcego mężczyzny przeszedł szybko na drugą stronę ulicy i czekał, aż tamten znajdzie się obok niego. Kiedy nieznajomy zbliżył się. Kuwada wyskoczył z ukrycia i wykonał mocny cios. Mężczyzna uniknął go i złapał chłopaka za ramię. Przyciągnął go do siebie. Kuwada próbował się uwolnić. Bezskutecznie. Dopiero później zdał sobie sprawę, że napotkany człowiek był mistrzem kata, wojennym artystą, który nigdy w swoim życiu nie podejmował walki.

 

Ten, kto pokona samego siebie jest największym mistrzem.

 

 

Pewnego razu, jeszcze w latach trzydziestych, gdy chleb był w Japonii wielką rzadkością, jednemu z uczniów udało się zdobyć dla Morihei cały bochenek tego rarytasu. Morihei nie chciał jednakże jeść chleba, obawiając się o swój niezwykle delikatny żołądek i polecił uczniowi, aby ten sam go zjadł. Głodny uczeń zawołał pozostałych, by podzielić się z nimi „łupem”. Jednak wówczas okazało się, że chleb jest spleśniały. Niezjedzony bochenek wylądował zatem w koszu, gdzie przypadkiem ujrzał go Morihei. - Jak śmiesz wyrzucać prezent od swego mistrza!- zagrzmiał Morihei. Uczeń próbował tłumaczyć się, że chleb był spleśniały. To doprowadziło Morihei do wrzenia: - Co? Dajesz swemu nauczycielowi spleśniałą żywność?! Od gniewu Morihei aż drżały ściany. Jednak już za chwilę, zupełnie spokojny i uśmiechnięty, Morihei tłumaczył swoim uczniom, że to „bogowie okazali swoje niezadowolenie, ale już wszystko jest w porządku”.

 

Jeden z uczniów, który zauważył, że Morihei zawsze schodzi w prawo przed cięciem bokkena, postanowił, że od razu tnie w tym kierunku. Jak postanowił tak uczynił, ale Morihei nie ruszył się nawet z miejsca, tylko ze zdumieniem zawołał: - A ty co u licha wyczyniasz?!